Są kraje, w których istnieje kult dyplomu. Takim krajem jest Francja.

Są kraje, w których istnieje kult dyplomu. Takim krajem jest Francja.

Francuzi mają go zakodowany w genach. U nas choć jest – jest on dużo mniejszy.

My też mamy taki wyniesiony z czasów komuny szacunek dla wszechmocnego papierka. Bo bez papierka nie dało się człowieka upchnąć w wymarzonym zawodzie, no chyba że po dużych znajomościach. I papierek wciąż w przekonaniu wielu dodaje wiarygodności…

Ale to nie jest ten sam poziom „omotania” papierkiem, co we Francji.

Istny kult dyplomu.

Ale z drugiej strony, im dłużej tu mieszkam, tym bardziej mam wrażenie, że to wcale nie pomaga gospodarce – że raczej dlatego panuje tu taka pełzająca stagnacja.

Niby dużo powstaje tu star-upów, ale one na siebie nie zarabiają.

Niby Francuzi mają dużą wydajność w pracy (ale to tylko statystyki, które ładnie wyglądają w teorii, bo jakby tak pogrzebać pod podszewką to okazuje się, że ….

te statystyki wynikają stąd, że wiele osób w pewnym wieku, z racji wieku – nie pracuje, nie może znaleźć pracy – są na to za starzy – raptem po 40 -stce. Pracują tylko bardzo dynamiczni ludzie – i robią takie wydajnościowo dynamiczne statystyki.

Ale to nie jest całościowo dynamiczna gospodarka….

Zbyt skostniała, zbyt uregulowana…, zbyt oparta na kulcie dyplomu, a niewystarczająco na ludzkiej kreatywności, która jest bezcenna w tych zmieniających się czasach.

Dodatkowo obowiązuje tu bardzo wąska ścieżka kariery.

Pracujesz w jednej branży, nie myśl o tym, że tak łatwo przeskoczysz do innej.

Wypadkową, czy skutkiem ubocznym są zapalne emigranckie przedmieścia.

Przez lata zamiatane pod wycieraczkę, nie mówi się o nich w żadnych przewodnikach (Francuzi są mistrzami marketingu, bo po prostu wierzą w siebie, choć czasami ta wiara w siebie ich zaślepia).

Przedmieścia pełne młodych – z założenia kreatywnych ludzi z potencjałem, ale bez perspektyw.

Bo tu od pokoleń powtarzany jest ten sam skostniały i niedopasowany do zmieniających się czasów model społeczny (no to sobie pojechałam po Francuzach, ale tu wcale nie jest tak różowo jak na pocztówce z Paryża)…

Tutaj to działa tak: kończysz dobrą uczelnię, dostajesz dobrą pracę, a później zaliczasz kolejny burn out, aż koło 50 -tki idziesz w odstawkę, bo jesteś za stary i za dużo kosztujesz.

Ale dalej wpychasz w ten sam schemat swoje dzieci, opłacając im korepetycje z MATEMATYKI. Bo matematyka rządzi i otwiera drzwi na prestiżowe uczelnie, czy cursusy.

Próbują to ostatnio – co prawda – „zresetować” łapiący się władzy humaniści.

Ale potem okazuje się, że tego, co od lat tak funkcjonuje, nie da się zmienić: zostaje tak, jak jest i idzie dalej utartym tokiem….

Francuzi chcą zmian, ale nie chcą zmieniać tego, do czego się przyzwyczaili.

Wiec tych zmian tak naprawde nie chcą.

Mieszkasz na przedmieściach, nie wyrwiesz się z nich.

Tzn może się wyrwiesz, ale będziesz potrzebował do tego dużo samozaparcia. Mój mąż (jest Irańczykiem, który przyjechał do Francji z targanego wojną Iran – Irak – Iranu) i wyrwał się z tych przedmieści.

Ale w dobrych dzielnicach dla wielu pozostaniesz emigrantem, który nie jest tu na swoim miejscu. Ale potrzebne są takie wyjątki, by potwierdzić regułę. 

Po co Francuzi mieliby coś zmieniać, skoro wszystko jakoś trzyma się kupy?

Jedynie troszeczkę rozłazi się i wyłazi spod wycieraczki (pod którą upychnieto brudy – te przedmieścia.

Ale póki co – jest, a po nas choćby potop. Powiedzenie przypisywane Madame de Pompadour, kochance Ludwika XV, która w opinii ludu marnotrawiła pieniądze państwowe na huczne zabawy w Wersalu i nakłaniała króla do rozrzutności.

Tak to tu działa, chyba jednak w sporym odróżnieniu od Stanów:

gdzie dobry dyplom owszem ma swoją wartość.

Ale mimo to wciąż funkcjonuje tam ten jak najbardziej realizowalny mit: od pucybut do milionera. A ten jest dużo silniejszym motorem kreatywności, a więc rozwoju, niż pójście utartym torem …

A startupy na siebie zarabiają i wchodzą na giełdę….

Ach, i jeszcze 100 letni staruszek, bo zbankrutował jego fundusz emerytalny znajdzie tu pracę (co z tego, że zaniży statysytki wydajności – nie chodzi o to, by ślepo wierzyć statystykom, bo je czasami warto odczytywać wielopoziomowo).

I tu paradoks – nie, nie paradoks, rzeczywistość –

Jak to wygląda we Francji?

Ten niesłabnący kult dyplomu prowadzi do tego, że dyplomowani ludzie pracują na niedyplomowanych stanowiskach… , bo po pierwsze nie starcza dyplomowanych stanowisk dla wszystkich dyplomowanych ludzi….

Takie są realia – we Francji co nieco łagodzą je emigranci.

Bo to ich pakuje się, tzn to oni rykoszetem zgarniają te niewdzięczne, niedyplomowane prace – jedyne, jakie ktoś chce im dać (sprzątanie, opieka nad starszymi osobami i nad dziećmi, praca w turystyce, restauracji….).

Dyplom nie załatwi Ci pracy….

Paradoks tej sytuacji prowadzi do tego, że pracodawca wcale nie chce dyplomowanych ludzi, którym z racji dyplomu będzie musiał płacić więcej za stanowisko, na które wystarczy mu niedyplomowany człowiek. I w tej konkurencji na rynku pracy dyplomowani ludzie przegrywają z osobami bez dyplomu.

Co momentami prowadzi do paradoksu (ja wciąż mówię o Francji) tutaj trudniej dostać się na dwuletnie studium zawodowe, przygotowujące do jakiegoś konkretnego i poszukiwanego zawodu, niż na pięcioletnie studia uniwersyteckie, które właściwie do niczego konkretnie nie przygotowują… A które opłaca państwa.

Swego czasu zdobyłam pracę na recepcji w trzy gwiazdkowym paryskim hotelu chowając swój dyplom inżyniera (ten który wyciągałam zabiegając o korepetycje z matematyki – bo wtedy to jest argument na plus)…

A tam, gdzie miałam w CV pięcioletnią dziurę na uzyskiwanie wspomnianego dyplomu, przytuszowałam ją pracami, które w tzw międzyczasie, równolegle do studiów odbywałam podczas wakacji w turystyce.

Siła wyższa…. Takie są tu realia.

Ale np dyplom inżyniera z Europy Wschodniej nobilituje. Ten dyplom pomagagł mi zdobywać kolejnych uczniów na korepetycje z matematyki. Więc bądź co bądź w pewnym sensie jednak wykorzystałam swój dyplom. ROI. Do pracy na czarno.

Pozdrawiam serdecznie

Beata

Kto wygra wybory prezydenckie we Francji w 2017 roku?

A może właśnie tak będzie wyglądała kolejna francuska para prezydencka? Z jednej strony oceanu nieszablonowy Donald Trump z o jakieś 20 lat młodszą Melanią. Z drugiej równie nieszablonowy, startupowy, liberalny Emmanuel Macron. Z o jakieś 20 lat starszą małżonką Brigitte. No cóż, miłość nie wybiera

Choć przepowiadanie wyników jakichkolwiek wyborów, i to jeszcze z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem to jak wróżenie z fusów. Popatrzcie tylko na tych wszystkich specjalistów, którzy stawiali na Hillary (Clinton). A tu wyskoczył im Donald (Trump).

A jeszcze pisanie na blogu o polityce – to strata czasu. Po pierwsze to najlepszy sposób na narobienie sobie wrogów. Bo jedni są za, a nawet przeciw. Po drugie, takie wpisy raptem po kilku dniach już się dezaktualizują. I cały wysiłek włożony w ich pisanie diabli wzięli.

Żeby chociaż po jakimś czasie człowiek mógł powiedzieć sakramentalne: A nie mówiłem. Ale to jak gra w rosyjską ruletkę. Wszyscy synoptycy od polityki mówią, że wyjdzie jeden, a wychodzi drugi.

Ale niech to, dałam się ponieść przedwyborczym emocjom. To trochę sobie tu podywaguję. Dlaczego Emmanuel Macron mógłby wygrać te wybory? Mógłby, gdyby udało mu się przejść do drugiej tury. 

Emmanuel Marcon.

Emmanel Macron świetnie opanował grę w politykę od strony marketingu. Był ministrem w rządzie François Hollande. A jednak potrafił przekonać Francuzów, że jest człowiekiem spoza systemu. Uruchomił i całkiem mocno rozruszał swoją własną partię polityczną En Marche. Co by móc wystartować w wyborach, nie przechodząc przez Partię Socialistyczną. Bo tam siedzą starzy wyjadacze. A on nie ma nawet 40-stki. I tak rozbił pewien skostniały system: lewica (PS Partia Socialistyczna), prawica i skrajna prawica, czyli Front Narodowy (FN).

I tu wisienka na torcie: Emmanuel Macron deklaruje się jako polityk z lewicy (był ministrem w lewicowym rządzie François Hollande). Ale w kwestiach gospodarczych ma liberalne prawicowe poglądy. Czyli idzie środkiem. A francuskie wybory prezydenckie wygrywa się właśnie w centrum.

Dlatego, gdyby Emmanuel Macron przeszedł do drugiej tury, byłby prezydentem.

Kto może mu w tym przeszkodzić?

François Fillon

François Fillon, czyli oficjalny kandydat prawicy. Który chce być postrzegany jako ktoś jeszcze bardziej prawicowy (i dobitnie konserwatywny). Dlatego niebezpiecznie zapuszcza się na tereny i w tematykę, na którą łowi swoich wyborców Marine Le Pen. Tylko po co? Skoro wybory wygrywa się w środku.

Bo to seryjny looser, czyli ktoś, kto seryjnie przegrywa. I ta strategia też nie doprowadzi go do zwycięstwa. Dlaczego prawo serii miało by zawieść tym razem? A napisałam to zanim rozpętała się we Francji tzw Penelope Gate, czyli afera z fikcyjnym zatrudnieniem jego małżonki, oczywiście na koszt podatnika.

Francois Fillon, były premier Nicolasa Sarkozego, mało charyzmatyczny, typowy nudziarz z krzaczastymi brwiami… W ostatnich wyborach na szefa parti dosłownie dał sobie ukraść już prawie pewne zwycięstwo. Czy tym razem będzie potrafił wygrać?

Po tym zniknął z radarów, przeszedł przez długie samotne błądzenie po pustyni (tzw traverséé du désert). Kiedy to nikt nie postawił by na nim złamanego szylinga. Aż tu nagle odrodził się jak feniks z popiołów. Wygrał nominację swojej partii w prawicowych przedwyborach tzw primaires de la droite. I tym samym odstawił na boczny tor, czy na przyśpieszoną emeryturę niejakiego Nicolasa Sarkozego. Ale czy to  wystarczy?

Manuel Valls.

Manuel Valls. Były premier w rządzie François Hollande. Co z tego, że facet z jajami. Czym przysporzył sobie jako taką popularność jako minister spraw wewnętrznych. Skoro potem został premierem. Sarkozy kilka lat wcześniej zadowolił (no może i nie miał wyboru) stanowiskiem ministra spraw wewnętrznych i wybory prezydenckie wygrał.

Bo na byłych (świeżo wybyłych) premierach ciąży jakaś klątwa. Byłeś premierem, zapomnij o tym, że chcesz zostać prezydentem. Bo i tak ci się to nie uda. Bo ludzie za dużo i to na świeżo mają ci do wyrzucenia. Francuzi z zasady nie głosują na byłych premierów w wyborach prezydenckich. Co kraj, to obyczaj. A Francuzi mają właśnie taki. I nie zanosi się na to, że to się zmieni w 2017 roku.

Bo w tym temacie Francuzi są jak my, Polacy. Idą na wybory, nie po to, by zagłosować na …. kogoś tam. Tylko po to, by zagłosować przeciw. I tak w poprzednich wyborach zagłosowali na Hollande, po to by zagłosować przeciw Sarkozemu. A teraz (5 lat później) żeby zagłosować przeciw Hollande, będą głosowali przeciw temu, kto najbardziej kojarzy się im z jego dorobkiem. Czyli przeciw Manuelowi Valls. Na kogo będą głosowali, w tym układzie, to już jest kwestia drugoplanowa.

Benoît Hamon.

Benoît Hamon, nawet jeżeli według wszelkich przesłanek zostanie oficjalnym kandydatem PS (parti socialistycznej), tzn wygra partyjne przedwybory, odsuwając Manuela Vallsa. To jednak nie wierzę w to, że zostanie kolejnym prezydentem. Jest zbyt na lewo (wybory prezydenckie wygrywa się jednocząc jak najszerszy elektorat, a więc pośrodku). Do tego jeszcze jest zbyt mało znany (choć może to i zaleta: nie być kojarzonym ze starym systemem).

Jean-Luc Mélenchon

Jean-Luc Mélenchon jest moim zdaniem zbyt radykalny (zbyt lewicowy), by zebrać wokół swojej kolejnej już kandydatury w wyborach prezydenckich szersze popracie.

Może raczej trzeba by się zastanowić, kto stanie w drugiej turze do pojedynku z Marine Le Pen? Bo takie są przewidywanie politycznych synoptyków.

Marine Le Pen

Marine Le Pen – szefowa skrajnie prawicowego, nacjonalistycznego Frontu Narodowego ma solidny elektorat, zniechęcony do tradycyjnych partii politycznych i do emigrantów. Powinna bezproblemowo przejść do drugiej tury. W sumie nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu. Udział w drugiej turze jej taty Jean Marie Le Pen (na początku lat 2000) był raczej wypadkiem przy pracy. Dzisiaj to prawie pewnik.

Czasy się zmieniają. A ludzie coraz bardziej mają dość polityków. I generalnie coraz częściej głosują przeciw systemowi. Przeciw tym, co już byli u władzy. Przeciw temu, co się dzieje (fala emigracji). A jak przy takich założeniach mądrze wybierać. Raczej trzeba wybierać między mniejszym a większym złem.

Ale co z tego wyjdzie, czas pokaże. Ale pewnie i tu, możemy spodziewać się …. niespodzianek.

Pozdrawiam serdecznie

Beata

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Dlaczego francuscy politycy kupują followersów na Twitterze ?

We Francji politycy kochają Twitter histerycznie. Aż się robią z tego smakowite kąski. Pewna pani polityk tak sobie ukochała Twitter, że co rusz coś twittuje. A to … fotki zawoalowanych od stóp do głowy współrodaczek napotkanych na ulicy czy na plaży. (Ach jak to robi furorę w sezonie ogórkowym).

Raz tak się zapędziła, że prawie taką woalkę kobiecie zerwała. Ale cały czas twittowała. A jej publika twitterowa w miedzyczasie rosła. Ale pani minister było mało. Te 5 minut mediatycznej sławy i 100 000 uczciwie zapracowanych followersów.

Nagle znikąd doszło jej kilkadziesiąt tysięcy nowych obserwujących. Doszło, a nic „ciekawego” na jej profilu się nie działo. Jak szybko doszło, tak szybko odeszło. Gdy narobiło się wokół tego trochę szumu. Sprawiedliwość trzeba oddać kobiecie, że pierwszych 100 000 followersów dorobiła się uczciwie, rzetelną pracą. Nie oszczędzającwłasnej osoby, rzucając się w wir rękoczynów.


Ale Nadine Morano (bo to o niej mowa, nie jest tu sama). Ostatnio przyłapany za rękę został mało znany doradca pana prezydenta Hollanda, który też followersów na Twitterze sobie dokupił. Pewnie zamarzyła mu się większa sława i jakis bardziej mediatyczny stołek. Ryzyko jest wkalkulowane w grę polityczną. Pokusa kupienia followersów gdzies w Bangladeszu jest silna, bo zawsze to jakiś argument w grze politycznej.

A to juz pewnie inne oblicze Francji.

 Caly tekst znajdziecie we wpisie Pokochaj Twitter. Ploteczki z Francji.

Ploteczki o Valerie Trierweiler i Francois Hollandzie, czyli jak napisac bestseller?

Romantyczny spacer po nadbrzezach Sekwany pod Pont Neuf.

No wlasnie: jak? Wystarczy zostac pierwszą damą? Na pewno trzeba podziękowac za ten moment.
Taki jest własnie tytuł książki, która wywołała spore zamieszanie we Francji w ubieglym tygodniu. Jej autorką jest była pierwsza dama Francji Valerie Trierweiler, która opowiada w niej o swoich „5-ciu minutach” w Pałacu Elizejskim przy boku Francois Hollanda (i że tak powiem nie zostawia na nim suchej nitki? PODOBNO). W wersji oryginalnej brzmi to „Merci pour ce moment”. Książka została wydana w największej tajemnicy i tylko w 200 000 egzemplarzy. 170 000 egzemplarzy zostało już sprzedanych w ciągu 4 pierwszych dni.  Wiele osób chciałoby ją przeczytac. W tym wiele kobiet, ale każda z innych (równie dobrych) powodów.

Lubicie ploteczki? Ja też lubię. I to niekoniecznie te ociekające seksem. Ale skoro obiecałam Wam zmianę na blogu, no to będzie zmiana.  „Le changement c’est maintenant.” czyli Czas na zmianę – taki był slogan reklamowy Francois Hollanda w  kampanii prezydenckiej z 2012 roku. Chciał odciąc się od niepopularnego poprzednika (Nicolasa Sarkoziego) i zrobic wszystko inaczej. Ironia losu nie bardzo mu sie to udało: Ale o tym przeczytacie we wpisie na moim blogu: VADEMECUM BLOGERA

Gdzie jest pierwsza dama? Dlaczego Francuzi nie lubią Valerie Trierweiler

Francuzi przeżywają dylemat: kto teraz jest pierwszą damą. Lub raczej czy w ogole jest jakas pierwsza dama. Dylemat ten raczej nie jest natury moralnej, nikomu nie spędza snu z powiek (no może z wyjątkiem bezposrednich zainteresowanych). Jest raczej – powiedzmy to sobie uczciwie- natury plotkarskiej. Ale czyż nie to tygryski lubią najbardziej?

Niektorym przypomina powtorkę z rozrywki, choc miała byc zmiana. Francois Hollande przebił się hasłem – „Czas na zmianę” Le changement c’est maintenant. Przypominam, że Nicolas Sarkozy (też ? ze znakiem zapytania) zmienił partnerkę życiową w połowie mandatu. W innych okolicznosciach. To nie on przyprawił jej rogi, ale mu je przyprawiono.
Ale panie, u boku ktorych obydwaj panowie (Sarkozy i Hollande) wkraczali do Pałacu Elizejskiego jakos nie potrafiły zdobyc serc Francuzow. Ani chłodna Cécilia (niegyds Sarkozy, dzis Cécilia Attias), ani Valerie Trierweiler (słynąca z silnego, wręcz dominującego charakteru, to ona grała pierwsze skrzypce w poprzednich związkach – według biografki).
Pani Waleria zraziła do siebie Francuzow do tego stopnia, że w czasie jakiejs oficjalnej wizyty prezydenta Hollanda, pewna starsza pani nie wytrzymała i wywaliła głosno, co wielu ludzi myslało cicho: „Niech się pan z Walerią nie żeni, bo my (w domysle Francuzi) jej nie lubimy”.

 A dlaczego Francuzi jej nie lubią. No coż tak jakos wyszło.  

  • Z powodu okolicznosci w jakich pani Valerie Trierweiler weszła w życie Francois Hollanda. Bo wyparła z niego jego długoletnią partnerkę i matkę 4 dzieci Ségolène Royal. To ta sama Ségolène Royal, ktora była kandydatką w wyborach prezydenckich w 2007 roku. Ta zamiana chyba pozostawiła niesmak u wielu Francuzow (skądinąd dosc liberalnych czy wyrozumiałych w tej kwestii). Tu życie na kocią łapę (jak my to w Polsce nazywamy) jest normą i wiele jest tzw rodzin łączonych – jak to spiewał Janek Pietrzak : kobieta po przejsciach, mężczyzna z przeszłoscią).

  • Nie pomogł jej też wybuchowy i jesli wierzyc mediom tyraniczny charkter obecnej-byłej first lady. Ta wczesniej pracowała jako dziennikarka. Najwyrazniej nie przysporzyła sobie w tym srodowisku samych przyjacioł. Bo to przecież media kształtują wizerunek osob publicznych. A ten w przypadku pani Valerie Trierweiler  jest zły. Parodiująca ją kukiełka w popularnej szopce politycznej Les Guignoles to zwyczajna jędza.
  • Zaszkodziła (i tak już niezbyt dobrej reputacji) historia z niefortunnym twittem.  Otoz pani Valerie Trierweiler (pewnie pospiesznie) przesłała wyrazy poparcia dysydenckiemu kandytatowi w wyborach parlamentarnych Olivieriowi Falorni. Niby nic wielkiego. Tyle że pan Falorni walczył (i wygral) o miejsce w parlamencie z niejaką panią Royal (czyli ex pana Hollande). Głupota czy małostkowosc? W każdym bądz razie nie darmo mowi się, że jeżeli mowa jest srebrem to milczenie złotem. (Ale nie dla blogera).

Suma sumarum pan prezydent Hollande wyszukał sobie garsonierę i amantkę (jak chce tradycja młodszą od obecnej towarzyszki zycia i może bardziej mediatyczną). Może na drugą lepszą, połowę mandatu?

Bo tak już jest, że gdy u boku mężczyzny stoi kobieta z charakterem prędzej czy pozniej zaczyna się uważac go za pantoflarza. Chyba, że ten wczesniej postara się o etykietkę kobieciarza. Czyżby pan prezydent Francji wybrał tę drugą opcję i zapragnął dołączyc do innego prezydenta (tym razem amerykanskiego) Billa Clintona. Skądinąd do dzis męża pewnej bardzo ambitnej Hilary Clinton?
 

Pozdrawiam
 

Hardaska

Moje postanowienia na Nowy Rok.


Czy zrobiliscie już listę postanowien na Nowy Rok? Podobno to działa motywująco i przybliża do celu. Ja jakos do tego się nie kwapiłam. Ale ULA zmotywowała mnie swoim wyzwaniem. Zaczęłam więc zastanawiac się, co by tu specjalnego przewidziec na kolejny rok dla tego bloga i dla mnie. I tak powstala moja lista 12 silnych (niewzruszonych) postanowien. Zobaczymy za rok, co uda mi się z niej zrealizowac.


1. Pisac regularniej.
2. Stworzyc tematyczne albumy ze zdjęciami Paryża na Facebooku.
3. Codziennie wrzucic na Facebooka jedno zdjęcie z Paryża z krotkim opisem. (Czy Waszym zdaniem to nie za dużo?)
4. Poklasyfikowac zdjęcia. Dotychczas tego nie zrobiłam. Więc z dorzucaniem zdjęc do postow było dużo improwizacji, szamotania się, a czasami odkrywania (ponownego) zdjęc, o ktorych już dawno zapomniałam.
5. Dalej odkrywac i fotografowac Paryż.
6. Napisac cykl wpisow o samodzielnej nauce języka obcego i moich własnych metodach w tym zakresie. Ze sporą dozą motywacji dla Was. Pierwszy artykuł już czeka na opublikowanie.
7. Pokazac od kulis Disneyland Resort Paris. Jako miejsce, w ktorym powraca się do dziecinstwa. Plus kilka praktycznych porad.
8. Napisac krociutki samouczek języka francuskiego dla turysty (rzuconego przez los czy własne pragnienia do Paryża).
9. Odwiedzic muzeum Edith Piaf (uwielbiam ją).
10. Czytac więcej blogow podrożniczych i kreatywnych, by ładowac wewnętrzne akulumatory.
11. Wybrac się na piknik z rodziną do Ogrodu Luksemburskiego.
12. Nauczyc się robic pompki. Ale nie po to, by szpanowac nimi na trawniku w Ogrodzie Luksemburskim.

I starczy. Poki co pozdrawiam Was

Hardaska

 

Exit mobile version