
Bo można by zadać sobie to pytanie patrząc na rozmiar i rozmach manifestacji tzw les gilets jaunes – żółtych kamizelek. Bo jakby kontekst mamy podobny.
To, co po francusku nazywa się précarité – doraźność, niepewność jutra, które dotyczą tu całkiem sporej części społeczeństwa.
Życie dniem bieżącym i zaciskanie pasa pod koniec miesiąca, skrupulatne obliczanie dochodu tak, by starczyło na podstawowe produkty, to jest udziałem wielu osób. Tak, we Francji.
Znam to z autopsji i z obserwacji, widzę po moich znajomych.
Wcale nie jest łatwo: Nie jest łatwo opłacić czynsz, szczególnie w regionie paryskim. Ale tutaj przynajmniej jest praca. Ale po opłaceniu czynszu, który w regionie paryskim zjada sporą część zarobków, ciężko jest uiścić inne opłaty.
Zmagania z codziennością, taką szarą przyziemną, ponad którą wznosi się klasa polityczna. Bo ona tego nie rozumie.
Jej te zmagania zwykłego, szarego człowieka nie dotyczą, bo ona jest ponad to…
Dlatego ta rewolucja żółtych kamizelek, zorganizowana oddolnie, wciąż bez oficjalnego lidera, a przede wszystkim niezależnie od partii politycznych i związków zawodowych, zaczęła się spontanicznie w social mediach.
Bo ludzie już nie wierzą politykom.
Ta rewolucja jest takim krzykiem i wyrazem tego, co narasta we Francji od lat: ras – le -bol. Ludzie mają dość: podatków, doraźności, braku perspektyw ….
We Francji dużo jest rodzin – monoparentale – niepełnych (une famille monoparentale), rodzin tylko z jednym rodzicem, który stara się zapewnić sam byt swoim dzieciom i wszystkiemu podołać sam.
No i oczywiście cały czas ma pod górkę.
A tak naprawdę sporo rodzin po opłaceniu opłat, nie ma co włożyć do garnka i musi korzystać z pomocy społecznej.
I chyba stąd ta spontanicznie organizowana akcja nabrała takiego rozmachu.
Taka swego rodzaju rewolucja – żółtych kamizelek (les gilets jaunes).
Operacja zorganizowana niezależnie od jakiejkolwiek partii politycznej.
W pewnym sensie oczywiste wotum nieufności wobec polityków.
Politycy ze swoimi wygodnymi pensjami i przywilejami są oddaleni od lata świetlne od problemów zwyczajnych ludzi.
Rewolucja oddolna i to bez udziału związków zawodowych.
Przywódcy związku zawodowych też mają ciepłe posadki, a w ich ramach- dostęp do związkowej kasy.
A we Francji choć to oburza, już chyba nikogo nie dziwi. Wpisuje się w taki francuski sposób funkcjonowania – the french way of life.
Teraz najbardziej niepokojące pytanie brzmi: jak to będzie dalej ewoluować?
Bo problem jest taki, że kiedy ruch społeczny rozkręca się do takich rozmiarów:
- po pierwsze przyciąga osoby, które chciałyby przejąć nad nim kontrolę, zapisać go na swoje konto, a potem odcinać od tego kupony i pieścić nimi swoje zgłodniałe ego.
- A po drugie przyciąga ludzi, którzy po prostu potrzebują się wyżyć (les casseurs), czyli wszystkich tych, którzy na takie manifestacje idą jak do dyskoteki, a potem tu i ówdzie rzucają w co popadnie płytą chodnikową.
I właśnie ten chaos i ta spontaniczność są jednocześnie: i siłą, i słabością tego ruchu.
Która jednych przeraża, ale z drugiej strony też daje do myślenia (powinna dawać do myślenia).
Bo taki był wyjściowo jej cel: wyrazić niezadowolenie –
to, co po francusku nazywa się ras-le-bol – słówko najtrafniej wyraża stan ducha – mieć dość.
W tym kontekście to, co najbardziej spędza sen z powiek tych, którzy wygodnie siedzą uczepieni swoich stołków – jest zbieżność – zbieganie się w jeden różnych ruchów społecznych – la convergence des luttes.
To, że te wszystkie ruchy oddolne, różnych grup: żółtych kamizelek czyli emerytów, osób w trudnej sytuacji życiowej, plus niezależne dotąd protesty pielęgniarek, funkcjonariuszy – połączą się w jedną wielką – kolejną już rewolucję francuską z gilotyną i przymusowym odklejaniem od stołków.
Bo o co tak naprawdę chodzi żółtym kamizelkom – o większe możliwości zarobkowe.
Wcale nie o to, żeby państwo jeszcze mocniej roztoczyło swój opiekuńczy parasol – bo ten parasol paraliżuje – (dodając kolejną pomoc, a żeby ją sfinansować – nakładając kolejne podatki – bo tu jest pies pogrzebany).
Ludzie chcą móc sami zapracować na swoje utrzymanie i chcą mieć ku temu możliwości.
Żeby to państwo mniej przeszkadzało ludziom rozwinąć skrzydła, nakładając coraz to bardziej przytłaczające podatki. Bo te duszą w zarodku jakąkolwiek inicjatywę.
Teraz porcja francuskich słówek:
ras-le-bol - mieć dość
bo to nazywa się ras-le-bol – słówko najtrafniej wyraża stan ducha i przesłanie tego ruchu – mieć dość.
Żeby klasa polityczna usłyszała to, że spora część społeczeństwa ma dość.
le pouvoir d’achat des plus modestes – siła nabywcza najbiedniejszych
les gilets jaunes – żółte kamizelki
le mouvement contre la flambée des prix du carburant – ruch przeciwko podwyżce ceny paliwa
sur les réseaux sociaux – w social mediach
la mobilisation, née sur les réseaux sociaux – moblizacja zainicjowana w social mediach społecznościowych, między innymi na Facebooku, tak jak tzw wiosna arabska
un mouvement social – ruch społeczny
les printemps arabes – wiosna arabska
les gilets jaunes veulent paralyser pour faire entendre leur colère – żółte kamizelki chcą sparaliżować się stolicą, żeby usłyszano ich złość
un „blocage” de l’économie à l’approche de Noël – blokada – paraliż gospodarki w okresie przedświątecznym
barrages filtrants – barykady filtrujące
opérations escargot – operacja ślimak, czyli spowalnianie ruchu na drogach, tak żeby go nie sparaliżować, ale generalnie spowolnić (utrudnia funkcjonowanie gospodarki, transport materiałów, czy również dojazdy do pracy)
blocages de stations – services, commerces, péages – blokady stacji benzynowych, płatnych przejazdów, blokady niektórych sklepów
toujours sans leaders officiels – ciągle bez oficjalnego przywódcy
70 % des Français déclarent approuver le mouvement, et 40 % le soutiennent -70% Francuzów przyznaje, że aprobuje ruch, a 40% go popiera
la convergence des luttes – zbieżność
le manifestation des infirmières – manifestacja pielęgniarek
la grève des fonctionnaires – strajk pracowników służb publicznych (funkcjonariuszy)
descendre dans la rue – wyjść na ulicę
une marée jaune – żółty przypływ



BEATA REDZIMSKA
Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.
Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.
Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.
Jestem tu po to, by pomóc Ci zgłębić tajniki języka francuskiego, rozsmakować się w nim. Opowiadam historie, które pomogą Ci lepiej zapamiętać francuskie wyrażenia.
Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.
Znajdziesz mnie również na Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o moim życiu w Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.