

Być w siódmym niebie – être au septième ciel.
Bo zanim Kopernik wstrzymał Słońce, ruszył ziemię, a nawet jeszcze w czasach starożytnych człowiek wierzył w to, co namacalnie widział własnymi oczami. I na tym kończył się i zamykał jego horyzont.
Człowiek widział swój bezpośredni świat, naszą starą dobrą ziemię jako pępek wszechświata. I nawet uczeni astronomowie nie wyobrażali sobie czegokolwiek poza….
Wierzono, że poszczególne ciała niebieskie (znane ludzkości od czasów starożytnych, bo widoczne przy użyciu ówczesnych przyrządów) były poukładane w kolejnych strefach niebieskich, tzw niebach (i krążyły wokół ziemii – tzw teoria geocentryczna).
Pierwsze, najbliższe ziemi „niebo”, czy strefa niebieska była reprezentowana przez księżyc. Dalej był Merkury, Wenus, Słońce, Mars, Jupiter i wreszcie Saturn – najbardziej oddalony, a więc najbliższy gwiazdom i niebiańskiej siedzibie bogów.
Bo człowiek w całym swoim indywidualiźmie i jak świat światem nieodpartym dążeniu do indywidualnego wzbogacenia się, gdzieś tam w głębi ducha, w nie zawsze dopuszczanej go głosu podświadomości, przy całej wierze w swój intelekt i jego niewątpliwą potęgę – miał poczucie swojej indywidualnej marności w zestawieniu z resztą wszechświata.
I od zarania dziejów przeczuwał, że istnieje jakaś siła wyższa, która to wszystko ogarnia, w porównaniu z czym człowiek jest puchem marnym.
I właśnie w tym kontekście, czy z tego kontekstu zrodziło się wyrażenie: być w siódmym niebie – po francusku – être au septième ciel i oznaczało znaleźć się w bezpośredniej bliskości tej boskiej – w bliskości z boskimi sferami wszechświata.
Ta teoria astronomiczna na przestrzeni wieków znalazła odbicie w rozlicznych wyobrażeniach religijnych i dała początek wyrażeniu, które na trwałe weszło do języka potocznego i znalazło w nim niepodważalnie swoje miejsce, mimo późniejszego podważenia ówczesnych teorii astronomicznych.
Pozdrawiam serdecznie
Beata



BEATA REDZIMSKA
Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.
Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.
Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.
Jestem tu po to, by pomóc Ci zgłębić tajniki języka francuskiego, rozsmakować się w nim. Opowiadam historie, które pomogą Ci lepiej zapamiętać francuskie wyrażenia.
Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.
Znajdziesz mnie również na Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o moim życiu w Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.