Miałam kiedyś dobrego kolegę Hiszpana.
I wiecie jak to jest, jak to mają Polacy na emigracji: bo tęsknota za krajem i zalewanie robaka…. po staropolsku.
I ten mój kolega Hiszpan też zalewał robaka, na swoj sposób – tzn po hiszpańsku – plasterkami chorizo.
Z cyklu moje emigracyjne historie.
No dobra, przyznaję się jadam mięso. Z powodu czego oczywiście bije się w piersi i wyrażam głęboką skruchę. A zaraz potem ruszam z posypaną popiołem głową w pielgrzymkę.
Ale znowu nie jem mięsa tak, że wciągam w siebie całe rolki kiełbasy, kiełbaska za kiełbaską.
To niekoniecznie wpisuje się w moj healthy way of life. A przynajmniej w to, jak wygląda moja wizja zdrowego stylu życia.
Ale ostatnio kiełbaski malowniczo rozwieszone w sklepie (w komentarzy puszczę Wam odpowiednie zdjęcie) – skusiły mnie swoją estetyką i skłoniły do takich oto wspominek.
Bo przy tej okazji przypomniała mi się taka historia.
Miałam kiedyś dobrego kolegę Hiszpana. I wiecie jak to jest, jak to mają Polacy na emigracji: bo tęsknota za krajem i zalewanie robaka…. po staropolsku.
I ten mój kolega Hiszpan też zalewał robaka, na swoj sposób – tzn po hiszpańsku.
Kiedy było mu smutno, kiedy dawała mu się we znaki tęsknota za domem, zapraszał znajomych, a wtedy ….
wyciągał spod łóżka przepaścistą torbę, którą przesłała mu mama – z hiszpańskimi kiełbaskami o ponętnej nazwie chorizo.
Te szczęśliwie się tak nie psują, bo on tak skarb narodowy trzymał calkiem incognito – w tajemnicy przed nieupoważnionym osobami – pod łóżkiem.
Gdyby w nocy naszła go ta niepocieszona tęsknota za krajem …..A wtedy on z namaszczeniem, w religijnym skupieniu, odcinałyby sobie plasterek po plasterku kiełbaski o pachnącej Hiszpanią nazwie chorizo, zatapiał się w jej nieodparty smak, kładł w usta jakby przyjmował komunię świętą. A wtedy na jego twarzy malowała się ten niewzruszony patriotyzm.
Ale z reguły w takich podniosłych momentach, jak na Hiszpana przystało – o ile pora nie była zbyt późna – a dla Hiszpanów – jeżeli mieliście kiedyś okazję spotkać autentyczny przykład tego gatunku – nigdy nie jest za późno – u nich życie … towarzyskie zaczyna się kiedy my na północy Europy grzecznie układamy się do łóżeczka. A wtedy Hiszpanie dopiero zapraszają znajomych i zaczyna się fiesta – balanga – bibka.
I rozsmakowywanie się w chorizo. Uwieńczone sakramentalnym: ma nic lepszego pod słońcem.
A potem kolega Hiszpan na emigracji stawiał zgromadzonym wkoło w nabożnym oczekiwaniu niczym na komunię kolejną kolejkę chorizo – tzn po kolejnym plasterku chorizo. Ale ….
Powiem szczerze rozumiem…. Przyznam się, że pierwszy raz kiedy natknęłam się na regał z polskimi przysmakami w supermarkecie, zamarłam w pobożnym uwielbieniu.
I chociaż zrezygnowałam ze słodyczy, biłam się z myślami czy nie kupić sobie opakowania rodzimych krówek.
Zresztą za każdym razem, kiedy je widzę staczam wewnętrzna walkę ….
Pozdrawiam serdecznie Beata
BEATA REDZIMSKA
Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.
Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.
Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.
Jestem tu po to, by pomóc Ci zgłębić tajniki języka francuskiego, rozsmakować się w nim. Opowiadam historie, które pomogą Ci lepiej zapamiętać francuskie wyrażenia.
Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.
Znajdziesz mnie również na Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o moim życiu w Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.