
Nieśmiertelny motyw matki w literaturze, ale nie do końca pokazany tak, jak się do tego przyzwyczailiśmy.
Bo jeżeli oczekiwaliście w tym miejscu motywu troskliwej matki, to ta historia zdecydowanie łamie wszelkie uświęcone stereotypy.
Aż ciarki przechodzą po plecach. Tym bardziej, że autor wplótł w tę historię wątki autobiograficzne.
Nie mogłam się oprzeć spekulacjom: na ile przedstawiony w książce portret bezdusznej, okrutnej i manipulującej otoczenie matki był portretem realnej matki pisarza.
Czyli na ile postać literacka była bliska realnej osobie z krwi i kości. Jednym słowem do czego może posunąć się matka.
Pisarz nadał matce przydomek Folcoche, co jest połączeniem słów folle (szalona) i cochon (świnia).
Matka znienawidzona przez swoich dorastających synów, tocząca z nimi wojnę – coraz bardziej podjazdową (w miarę, jak dorastają).
Póki ma nad nimi przewagę fizyczną (czyli kiedy chłopcy są na tyle mali, że może bezkarnie rozdawać im kopniaki) kobieta nie cofa się przed nadużywaniem siły fizycznej, czy chociażby przed subtelnym w tym kontekście podkuwaniem widelcem dziecka, które nie siedzi wystarczająco „starannie” przy stole. (Akcja toczy się w latach dwudziestych XX wieku).
Kiedy synowie wchodzą w wiek dorastania ta wojna domowa staje się coraz bardziej podjazdowa.
Kobieta dla swoich celów musi wykorzystywać siłę fizyczną mężczyzn, którzy ją otaczają męża (słabego i podatnego na jej wpływy) i kolejnego kleryka (wychowacy chłopców)… Czy w jej poczuciu tak naprawdę chodzi o wojnę podjazdową z własnymi dziećmi?
Czy to, co przeradza się w wojnę podjazdową w jej pojęciu oznacza wychowanie i skrupulatne i oszczędne zarządzanie domem i jego zasobami (symboliczne zamykanie pojemnika z masłem na klucz, oszczędzanie na skarpetkach dla dzieci i ich praniu, oszczędzanie na ogrzewaniu – niech dzieci się hartują, tzn w praktyce – marzną).
Obłuda, hipokryzja i życie – czy utrzymywanie pewnego standingu na pokaz.
Zajmowanie się tym, co powierzchowne..
Zamiast zająć się tym, co naprawdę w rodzinie jest ważne – dobro jej członków.
Książka dała do myślenia i docenienia znaczenia drobnych rzeczy, symbolicznych gestów, odrobiny czułości względem najbliższych…
Pozdrawiam serdecznie
Beata
PS. To coś z francuskiej klasyki – przerabiają to we francuskich szkołach, czytam, bo mój nastoletni syn uznał, że uczciwie przeczytał, ale niewiele zrozumiał. Ja przeczytałam z perspektywy matki i książka mocno dała mi do myślenia.



BEATA REDZIMSKA
Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.
Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.
Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.
Jestem tu po to, by pomóc Ci zgłębić tajniki języka francuskiego, rozsmakować się w nim. Opowiadam historie, które pomogą Ci lepiej zapamiętać francuskie wyrażenia.
Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.
Znajdziesz mnie również na Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o moim życiu w Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.