

Mieć kota w gardle.
Znacie to uczucie, kiedy coś drapie w gardle, jak ten kot pazurkami i nie puszcza.
Tak to malowniczo wygląda w języku francuskim i dlatego mówi się:
mieć kota w gardle: avoir un chat dans la gorge.
Choć w sumie taka malownicza nie jest etymologia tego wyrażenia. Pojawiło się ono już w czasach średniowiecza i jeżeli skończyło, czy dotrwało do naszych czasów w takiej, a nie innej formie – zawdzięczamy to nie do końca dającej nad sobą zapanować – grze słów i pomysłowości lingwistycznych żartownisiów.
Bo jeżeli w takich stanach „rozmemłania gardłowego” może niezbyt malowniczo, ale za to sugestywnie i symptomatyczne chrząkamy, chrumkamy, bezskutecznie chcąc pozbyć się tego, co zalega nam w gardle. Co z tego, że się pozbywamy, skoro – namolnie wraca.
W owych odległych czasach flegma (czyli les glaires) optycznie kojarzyła się z grudkami (les grumeaux) występującymi w zsiadłym mleku (le lait caillé), które nazywano „matons”.
W języku starofrancuskim słowo mat oznaczało zwarty, zbity (compact).
Dlatego o osobie przeziębionej, chrząkającej, pociągającej i chrumkającej mówiło się, że ma w gardle „matons” (czyli grudki zsiadłego mleka)
– avoir un maton dans la gorge.
A dalej trochę na zasadzie skojarzeń fonetycznych wrażenie przyjęło formę:
– avoir un matou dans la gorge.
Matou – pospolicie znaczy kot, kocur.
Tu oczywiście dodatkowo na wyobraźnię działały garsie włosów wlokące się tu i ówdzie za liniejącym kotem: łatwo je sobie wyobrazić zalegające i drapiące w gardle.
Żartobliwie, czy dowciapnie, ale przede wszystkim zadziało podobieństwo fonetyczne.
Z upływem czasu słowo matou – stosowane w odniesieniu do kota, czy kocura – zostało zastąpione poprawnym lingwistycznie kotem – un chat….
Choć przypuszczam, że jak w wielu podobnych przypadkach – bardziej chodziło tu o wygodę mówiącego – słowo chat jest po prostu krótsze od słowa matou.
I tak dzisiaj mówimy:
avoir un chat dans la gorge – mieć kota w gardle.
Ja tutaj mam 2 – jeden dorysowany wirtualnie w aplikacji Lumyer, drugi – taki namacalny, puszysty, który zauroczył moje dziecko i trafił do naszego domu.
Pozdrawiam serdecznie
Beata



BEATA REDZIMSKA
Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.
Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.
Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.
Jestem tu po to, by pomóc Ci zgłębić tajniki języka francuskiego, rozsmakować się w nim. Opowiadam historie, które pomogą Ci lepiej zapamiętać francuskie wyrażenia.
Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.
Znajdziesz mnie również na Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o moim życiu w Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.