Bo lato sprzyja niespokojnym porywom serca, czasami zapadającym w pamięć na całe życie, albo służącym jako kanwa ckliwym filmom o wakacyjnej miłości – jak mój ukochany Grease.
W nawiązaniu do poprzedniej sercowej notki: apprendre par cœur – nauczyć się na pamięć, gdzie cœur wcale nie oznacza pamięć, tylko serce (pamiętliwe serce?).
I tu właśnie Francuzi mają takie wrażenie w odniesieniu do serca porwanego gwałtownym porywem uniesień, bo oto na horyzoncie pojawił się on lub ona (wybranek – wybranka serca) i wtedy serce zaczyna bić jak szalone i przyprawia człowieka o palpitacje,
czyli: le cœur qui bat à la chamade.
A że w porywach sercowych uniesień porywamy się na rzeczy co najmniej nierozważne. I tu my kobietki ulegamy temu mocniej: zdrowy rozsądek traci nad nami kontrolę i po prostu głupiejemy…
Francuzi mówią na takie rozszalałe pod wpływem emocji serce: le cœur qui se met à battre la chamade.
To wyrażenie pochodzi jeszcze z czasów średniowiecza i zakiełkowało po włoskiej stronie Alp.
Język włoski jest fajnie potrafił natchnąć język francuski, nie tylko – całym bogactwem wyrażeń np. fiasko, czy tajemnica Poliszynela.
Słowo „chamade” wywodzi się od włoskiego słowa „chiamata”, która oznacza wołanie.
W owych czasach nieustannych wojaczek – chiamata oznaczała sygnał wygrywany na werblach, który sygnalizował stronie przeciwnej, że jej wróg wyraża: chęć przerwania walki, zawieszenia broni celem przystąpienia do negocjacji.
Ale w razie gdyby dźwięk werbli nie przebił się przez inne odgłosy bitewne, dla pewności jeszcze wystawiano białą flagę…
Z czasem wyrażenie wyszło ze strefy wojskowej.
Zawzięty rytmy wybijany na werblach stał się metaforą dla serca, które przyspiesza pod wpływem rozszalałych sercowych emocji na widok ukochanego, czy ukochanej…
No ale jak to się fajnie wspomina po latach, jeżeli wakacyjna miłość zaowocuje czymś konkretniejszych i długo – trwalszym.
A ja pozdrawiam serdecznie
Beata



BEATA REDZIMSKA
Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.
Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.
Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.
Jestem tu po to, by pomóc Ci zgłębić tajniki języka francuskiego, rozsmakować się w nim. Opowiadam historie, które pomogą Ci lepiej zapamiętać francuskie wyrażenia.
Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.
Znajdziesz mnie również na Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o moim życiu w Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.